The Day I Had to Ask My Parents for Food Money

 

🇵🇱 Jeśli wolisz przeczytać po polsku – przewiń niżej.

In 2009, just a year after the collapse of Lehman Brothers, I was 27 and building my second company. At home, Monika was caring for our one-year-old son Oliwer and four-year-old Patryk while also studying finance. I was also involved in another startup. My ambitions? Endless. Sometimes I worked 20 hours a day.

I had a sword. But no shield.

I invested everything I had – even borrowed money – to buy more inventory and to buy the stock in another startup. We had 11 employees, two stores, a van, and a warehouse. I was flying to Asia, sourcing unique, handcrafted furniture. Customers lined up to buy.

Then the crash came.

Buffett once said, "Only when the tide goes out do you discover who's been swimming naked."
I was swimming naked. No cash. Just products stacked across 300 square meters of warehouse space.

By 2009, I still had two shops and a van – but only two employees left. I worked seven days a week, from 10 a.m. to 8 p.m., alone in the store. After closing, I’d jump in the van and make deliveries – sometimes until 11 p.m.

I was the CEO, the salesman, and the delivery guy. I’d change clothes, pick up an hourly helper, and carry 80 kg sofas to third- or fourth-floor apartments without elevators.
Out of breath, I’d hand over the papers. Clients asked:
“Didn’t you sell us this sofa?”

Then came the day I’ll never forget.

Our private funds dried up. The account said: zero. It was Sunday morning. Before I left for work, Monika quietly said:
“There’s no food in the fridge. Just sell something today.”

Those words hit hard. I opened the shop. Three customers came in. Two left immediately. The third one bargained hard for a sofa I’d have sold for anything. But she never came back. Maybe I dropped the price too fast. Maybe I looked too desperate.

I sold nothing.

At 8 p.m. I locked up and went home. The hallway was dark. Monika appeared in her nightgown, holding Oliwer.
She looked at my face once. She knew.
No words. Just sadness. That look – I still remember.

That night, full of shame, I called my parents:
“Can you lend me 300 zloty? We don’t have money for food.”

I had no choice. I started a painful bankruptcy process. I converted the van into a courier vehicle and began hauling oversized packages across Europe. Slept 2–3 hours a day.
I still remember seeing the Iveco logo imprinted on my forehead one morning.

No time for depression. I fought. I paid debts.
Talked to bailiffs. No holidays. No car.
We lived at my grandfather’s.

In 2012, with -10,000 zł in the account, Monika asked:
“Can you at least open your next business when we have zero?”

That’s how Flexhouse was born.


Today, people see the watch. The car. The smile. Good energy! :)
But they don’t see the story.
They don’t see the tears behind small personal triumph.

They say: “He’s got it easy now – only works 6 hours a day.”
They don’t see the 20-hour days that came before.

Everyone loves success. But not everyone survives the path to get there.

Thinking about starting your own business?
Great. Just know: it might be brutal.
There will be pain. Shame. Desperation.
Broken ambition. It’s all part of the journey.

If you’re not ready – don’t start.
There are easier paths.

But if you have fire in your chest – go for it.
Just know the cost

and

enjoy life when you get there :)

( on the photo Patryk on the racetrack Silesia ) 


Final thoughts:

To this day, I still make mistakes in business – but I learn from them and grow.
Since 2012, I’ve never made an investment using borrowed money. Every risk I’ve taken since then has been funded from my own resources – always with a safety buffer in place to protect my family.

The companies in our Flexhouse Group – now two in Poland – have already weathered several storms.
We walk out of each one stronger.
I don’t take loans. And when I go big – I go with my own money.

Along the way, I’ve built a few defensive walls to give both my family and my business a more stable foundation.

Stories like the one above shape your character – forged in the fire of adversity.
I’ve shared this and many other stories with my sons, hoping they won’t repeat the mistakes of my youth.

On the road to success, they’ll scratch their hands on rose thorns –
but I hope they won’t fall flat, face-first into the hard asphalt.


Dzień, w którym poprosiłem rodziców o pieniądze na jedzenie

 

🇬🇧 If you prefer to read in English – scroll above.

W 2009 roku, zaledwie rok po upadku Lehman Brothers, miałem 27 lat i rozwijałem swoją drugą firmę. W domu Monika opiekowała się naszym rocznym synkiem Oliwerem i czteroletnim Patrykiem, a przy tym studiowała finanse. Sam byłem wspólnikiem w innym startupie i miałem głowę pełną wizji. Rok wcześniej wydawało mi się, że świat należy do mnie – miałem energię, plany i nieograniczoną wiarę, że wszystko się uda. Czasami pracowałem po 20 godzin na dobę.

Miałem miecz. Ale nie miałem tarczy.

Zainwestowałem wszystko, co miałem – i pożyczyłem jeszcze więcej – żeby kupić towar. Mieliśmy wtedy dwa sklepy, jedenastoosobowy zespół, dostawczego busa i nieduży magazyn. Sam latałem do Azji, sprowadzając kontenery z nietypowymi, ręcznie robionymi meblami. Klienci ustawiali się w kolejkach. Firma była rentowna i rosła w siłę.

Aż przyszedł kryzys.

Buffett powiedział kiedyś: „Podczas odpływu widać, kto pływał bez majtek.”
Ja pływałem bez. Bez gotówki. Tylko z towarem upchanym na trzystu metrach kwadratowych magazynu.

W 2009 roku nadal miałem dwa sklepy i busa – ale z 11 pracowników zostało tylko dwóch. Pracowałem siedem dni w tygodniu, od 10:00 do 20:00, samodzielnie prowadząc jeden z dwóch sklepów. A po zamknięciu nie wracałem do domu. Wsiadałem w busa, odbierałem pomocnika wynajętego na godziny i razem robiliśmy dostawy – często do 23:00.

Byłem prezesem, sprzedawcą i kierowcą.
Po zmianie ubrania wnosiłem ciężkie sofy – nawet 80 kg – na trzecie czy czwarte piętro w budynkach bez windy. Klienci patrzyli i pytali:
„To Pan sprzedał nam ten mebel?”

Aż przyszedł dzień, którego nie zapomnę.

Nasze prywatne pieniądze się skończyły.
Stan konta: zero.
LodĂłwka: pusta.
Była niedziela. Przed wyjściem do pracy Monika powiedziała cicho:
„Nie ma jedzenia w lodówce. Tylko sprzedaj coś dzisiaj.”

Te słowa miały ciężar, który zrozumie tylko przyparty do ściany ojciec. Otworzyłem sklep z nadzieją. Przyszło trzech klientów. Dwóch wyszło po chwili. Trzecia pani długo negocjowała zakup sofy, którą oddałbym wtedy za każdą cenę. Ale nie wróciła. Może zbyt szybko zszedłem z ceny. Może w moich oczach było zbyt wiele desperacji.

O zgrozo, nie sprzedałem nic!

O 20 zamknąłem sklep i wróciłem do domu. W ciemnym przedpokoju pojawiła się Monika – w koszuli nocnej, z Oliwerem na ręku. Spojrzała na mnie raz. I już wiedziała.
W jej oczach nie było złości. Był smutek.
To spojrzenie pamiętam do dziś.

Tego wieczoru, z ogromnym wstydem, zadzwoniłem do rodziców:
„Czy możecie pożyczyć mi 300 złotych? Nie mamy na jedzenie.”

Nie miałem wyjścia. Rozpocząłem proces upadłości. Busa przerobiłem na pojazd kurierski. Jeździłem po Europie – często do Holandii – wożąc pilne przesyłki. Spałem po 2–3 godziny dziennie.
Pamiętam, jak pewnego poranka w lustrze zobaczyłem odciśnięte logo Iveco na czole.

Nie było czasu na depresję.
Działałem.
Spłacałem długi.
Rozmawiałem z komornikami.
Przez dwa lata nie mieliśmy wakacji ani samochodu. Mieszkaliśmy u dziadka.

W 2012 roku, mając minus 10 000 zł na koncie, Monika zapytała:
„Możesz kolejną firmę otworzyć wtedy, gdy będziemy mieli chociaż zero na koncie?”

Tak powstało Flexhouse.


Dziś ludzie widzą zegarek. Auto. Uśmiech. Dobrą energię! :)
Ale nie widzą ciężaru tej historii.
Nie widzą łez, które kosztował każdy sukces.

Mówią: „Ten to ma dobrze. Pracuje sześć godzin dziennie.”
Nie widzÄ… lat pracy po 20 godzin na dobÄ™.

KaĹĽdy kocha sukces. Ale nie kaĹĽdy przejdzie drogÄ™, ktĂłra do niego prowadzi.

Jeśli marzysz o własnej firmie – spróbuj.
Ale miej świadomość: może być naprawdę ciężko.
Będzie ból. Będą chwile desperacji. Może wstyd.
Możliwe, że Twoje ambicje zostaną zdeptane. To część gry.

Jeśli nie jesteś gotów – nie zaczynaj.
Są łatwiejsze ścieżki.

Ale jeśli masz ogień w sobie – działaj.
Tylko wiedz, ile to kosztuje.

i

Jak tam dotrzesz to ciesz się życiem! :) 

( na zdjęciu Patryk na torze rajdowym Silesia ) 


Myśli na koniec:

Do dzisiaj popełniam błędy w biznesie – ale uczę się na nich i rozwijam.
Od 2012 roku nigdy nie inwestowałem z pożyczonych pieniędzy. Każde ryzyko podejmowałem wyłącznie za własne środki – zawsze z buforem bezpieczeństwa i rezerwą na potrzeby rodziny.

Firmy w naszej grupie Flexhouse – dziś już dwie w Polsce – przeszły przez niejeden kryzys.
Z kaĹĽdego wychodzimy silniejsi.
Nie pożyczam. A jak zaszaleję – to tylko za swoje.

Po drodze zbudowałem kilka murów obronnych, by rodzina i firma miały mocniejsze fundamenty.

Takie historie jak ta powyżej hartują ducha – w bólu, ogniu i walce o przetrwanie.
Opowiadałem ją – i wiele innych – moim synom, żeby nie powielali błędów mojej młodości.

Na drodze do sukcesu na pewno pokaleczą ręce o krzaki róż –
ale mam nadziejÄ™, ĹĽe nie upadnÄ… plackiem, uderzajÄ…c nosem o twardy asfalt.